Bez wątpienia wiele osób przyjeżdża do Kambodży dla wspaniałych, wiekowych świątyń Angkor – olśniewającego symbolu dawnej stolicy khmerskiej na północnym zachodzie kraju. Tymczasem obok tych zabytków turyści odkryją rolniczy kraj w pięknym, sielskim pejzażu i trudne do opisania skarby architektury. Urok mieszkańców – beztroskich i pogodnych – zdumiewa, zwłaszcza w kontekście okropności, jakich jeszcze niedawno Kambodża była udziałem.
Turyści zazwyczaj przylatują do Kambodży i odlatują przez Siem Reap. Ich jedynym celem jest zwiedzenie zachwycających świątyń Angkoru. Stolica kraju dopiero niedawno powróciła do programów pobytu. Jest politycznym, gospodarczym i handlowym centrum kraju. Dzięki centralnemu usytuowaniu i międzynarodowemu lotnisku pełni w coraz większym stopniu rolę wrót do atrakcji rozproszonych po kraju, w tym do słynnego Angkoru.
Współczesna stolica stanowi jeden z nielicznych ocalałych przykładów azjatyckiego miasta, z malowniczymi watami (świątyniami) zwieńczonymi iglicami wież, kłującymi nieboskłon pozornie obniżony zdecydowanie niską, najwyżej kilkukondygnacyjną zabudową. W niektórych częściach miast wciąż widzi się kupców handlujących z wozów zaprzężonych w woły. Z azjatycką staroświeckością i kolonialnym urokiem kontrastuje rozgorączkowanie typowe dla rozwijającego się ośrodka. Trudno się oprzeć tej niewiarygodnej energii. Ulicami suną mnisi w szeleszczących, pomarańczowych szatach. Śmigają jednoślady, których kierowcy niezbyt przejmują się regułami ruchu drogowego. Czasem wiozą tyle osób, ile się da, kiedy indziej ładunki tak wielkie, że – wydawałoby się – niemożliwe do przewiezienia motocyklem. Uliczni przekupnie pchają wózki wypełnione egzotycznymi przysmakami albo kolorowym asortymentem.
Większość kambodżańskich miast rozciąga się wokół centralnie położonego targowiska. Siem Reap także się rozrasta, ale śródmiejski trójkąt wpisany między stary bazar (Psar Chas) przy ul. Pokambor nad rzeką Siem Reap, a targowisko centralne (Psar Kandal), tętniące handlem kilka kwartałów na południe, nieodmiennie ogniskuje życie miasta.
Jeśli woda jest dla Kambodży tym, czym krew dla człowieka, jezioro Tonle Sap uznać trzeba za bijące serce kraju. Pulsuje cyklem wzbierania i wysychania, jest niezbędne ziemi pełnej rzek, zbiorników i nawadnianych ryżowisk.
Jezioro połączone jest z rzeką Tonle Sap. Niezwykłą, bowiem sezonowo zmieniającą kierunek. Początek pory deszczowej zbiega się z tajaniem śniegu na Wyżynie Tybetańskiej, skąd wypływa Mekong. Jego wezbrane wody powodują, że wpadając doń opodal Phnom Penh rzeka Tonle Sap zmienia kierunek i zaczyna tłoczyć wodę do jeziora. W konsekwencji akwen powiększa się 5-krotnie, a jego głębokość rośnie z 1–2 m do niemal 11.
Najwspanialsze i najbardziej znane są Angkor Wat i Angkor Thom. Angkor Wat – dosłownie „miejska świątynia” – powszechnie uważa się za największą budowlę sakralną świata. Angkor Thom – dosłownie „wielkie miasto” – stanowi ufortyfikowaną, prastarą metropolię, której wspaniałe bramy wychodzą na ponad 200-hektarowy zalesiony obszar, pełen dziesiątków okazałych kamiennych budowli sakralnych i królewskich.
Znaczna liczba strzelistych, świątynnych piramid sprawia, że nie brak wyśmienitych lokalizacji do podziwiania wschodów bądź zachodów słońca. Odbicia budowli w angkorskim baraju, świątynnej fosie, a nawet królewskiej łaźni są równie magiczne, jak blaknące kolory świątynnych wież na tle gasnącego nieba.
Kambodża może się okazać zakupowym rajem. Wyroby rzemiosła i rzemiosła artystycznego obejmują asortyment od rzeźb w drewnie i kamieniu po jedwabie i wyroby ze srebra (w tym biżuterię). Odzież i torebki – zarówno imitacje, jak i autentyki – czasem są bardzo tanie, nawet te znanych marek, ale jakość i ceny są bardzo rozmaite. Na odległych, prowincjonalnych targowiskach oferuje się nawet kamienie szlachetne, ale klienci nieznający się na rzeczy powinni zachować ostrożność.
Ceniony jest kambodżański jedwab: za jakość, sploty i desenie. Kupować można w osadach tkaczy, na bazarach i w butikach Phnom Penh i Siem Reap. Pieprz kampocki należy do najlepszych przypraw na świecie, oferują go placówki handlowe w całej prowincji. Wyroby pamiątkarskie powstają niemal ze wszystkiego, mają różne kształty i wielkość: przykładem piaskowcowe przyciski do papieru, przedstawiające głowę Dżajawarmana VII, albo naturalnej wielkości brązowe podobizny Wisznu. Drewniane słoniki albo marmurowe podobizny Buddy to niedrogie, poręczne upominki albo pamiątki z odwiedzanych stron.
Ale… Produkty trafiające na rynek wcale nie muszą pochodzić z Kambodży. Srebrne pojemniki na betel czy rzeźby apsar z dużym prawdopodobieństwem będą krajowej proweniencji, ale np. zestawy wykałaczek czy fajki do opium częściej importowane są z Wietnamu. Zakupy w eleganckich butikach albo w instytucjach szkolących życiowo poszkodowanych i zbywających gotowe produkty gwarantuje lepszą jakość. Tam też dochody są kierowane wprost do najbardziej potrzebujących.
Tradycyjna kambodżańska kuchnia jest zdominowana przez ryż i ryby. Są podstawą diety i zasadniczym źródłem utrzymania. Najwcześniejsze, historyczne związki z Indiami wprowadziły rozmaite korzenne pasty. W połączeniu z rybami albo mięsem oraz bogactwem owoców i warzyw w sposób niezwykle harmonijny wprowadzają równowagę między słonym, słodkim, kwaśnym i gorzkim. Podobnie jak gdzie indziej w Azji Południowo-Wschodniej, użycie świeżych produktów czyni tutejsze potrawy najzdrowszymi na świecie.
Jak okiem sięgnąć połyskują pola ryżowe, nie powinno więc dziwić, że podstawą wszystkich posiłków jest ryż. Odgrywa tak ważną rolę w życiu Kambodżan, że khmerski termin oznaczający jedzenie – nam bai – w dosłownym tłumaczeniu znaczy „jeść ryż”. Drugim podstawowym produktem w khmerskiej kuchni jest ryba. Długie morskie wybrzeża dostarczają bez liku gatunków morskich, rzeki i jeziora zaś – zda się nieskończoną listę słodkowodnych. Spożywa się je z rusztu, smażone, suszone, w postaci klopsików albo jako prahok – ostrej pasty rybnej, przezwanej „kambodżańskim serem”. Ulubionym przysmakiem jest amok – ryba zawinięta w liść bananowca i gotowana na parze z dodatkiem kokosa, palczatki cytrynowej i papryki.
Wiele tradycyjnych khmerskich przepisów korzysta z rybnej podstawy, która zapewnia mieszkańcom 70% białka. Pozostałą część – wołowina, wieprzowina i drób zwykle smażone na tłuszczu albo opiekane na ruszcie, często wprost na ulicy.
Część nadzwyczajnych kambodżańskich dokonań kulinarnych wynika z nałożenia się tradycji sąsiedzkich: wietnamskich, tajskich i laotańskich. Nietrudno też o autentyczne obce potrawy, ponieważ liczne grupy imigrantów przez całe khmerskie dzieje, zarówno w okresach wzlotów, jak i upadków zachowały własną tożsamość. Na przykład przy tajskiej granicy serwuje się korzenne curry podobne do królującego w Tajlandii. Liczne restauracje w kraju zaspokajają gust od dawna obecnych społeczności chińskich i wietnamskich – tam podaje się autentyczną pieczoną kaczkę czy pho (wietnamska zupa z makaronem). Coraz liczniejsi Japończycy i Koreańczycy także wprowadzili swe kulinarne upodobania, w tym sposób przyprawiania i spożywanie na surowo. Dziś w Phnom Penh i Siem Reap można się nawet uraczyć symbolicznymi dla Zachodu pizzą i menu spod znaku KFC.
Inaczej niż w kulturze zachodniej tu posiłków nie serwuje się daniami. Pożywienie trafia na stół tak, jak zostało przyrządzone, w pokaźnych naczyniach, ustawianych pośrodku stołu. Jedzący dobierają sobie z nich według upodobania. Zupy zwykle serwuje się w miseczkach, w czystej postaci, każdy zaś dobiera sobie ryżu, ile zapragnie. Popularnością cieszą się m.in. samlor machou banle – pikantno-kwaśna zupa rybna, samlor ktis – zupa rybna z kokosem i ananasem, oraz zupy suki – parująca mieszanina warzywno-rybno-mięsna.
W kambodżańskiej tradycji kulinarnej nie ma zwyczaju raczenia się deserem. Posiłek często kończy podanie owoców. W tym rzadko widywanych na Zachodzie, tu zaś powszechnych. Poza standardowymi: duong (kokos), menoa (ananas) i chek (banany), serwuje się m.in. cuchnący tourain (durian) i khnau (owoce chlebowca) – obu warto choć spróbować. Kłopotów nie sprawią soczyste svay (mango) czy wyborne mongkut (smaczlina, mangostan), należące do największych miejscowych rozkoszy owocowych.
Kambodżanie bardzo chętnie piją. Herbata – tai – to właściwie napój narodowy; zarówno mrożona, jak i gorąca, zwykle w lokalach podawana darmo. Także wypicie kawy – kaa fey – nie nastręcza trudności; czy to czarnej, czy na modlę wietnamską – osłodzonej mlekiem skondensowanym, często z kostkami lodu.
Ale prawdziwym narodowym napojem jest warzone w Sihanoukville piwo „Angkor”. Flaszka kosztuje ok. 2 USD. Powszechne są też marki importowane, a wielu tubylców upodobało sobie mocne, ciemne gatunki, takie jak 8% porter „Black Panther”. Choć popularne jest picie alkoholu, khmerska obyczajowość z wyższością traktuje kobiety sięgające po kieliszek.
W kraju pędzi się też wino z palmy cukrowej (arengi pierzastej) i ryżu. Zasadniczo jest popijane dla poprawienia nastroju, ale ma też znaczenie dla sfery duchowej – np. u niektórych mniejszości etnicznych wino ryżowe należy do najważniejszych darów, którymi zyskuje się przychylność duchów, zwłaszcza podczas ceremonii pogrzebowych. Zdrowsze są koktajle, zwłaszcza teuk kralohk (owocowe), popularne w całym kraju.Woda butelkowana jest powszechnie dostępna i tania.