Stolica zarówno Belgii, jak i Unii Europejskiej. Ale jakby dla zrównoważenia urzędniczej powagi tego miejsca Bruksela jest nazywana także stolicą komiksu i czekolady. Pralinki są tu wytwarzane od XIX w. i nie mają sobie równych w Europie. Tutaj narodził się też komiks. W latach 20. XX w. belgijski artysta Hergé powołał do życia rysunkowego bohatera Tintina, który szybko zdobył popularność. Dziś ulice miasta zdobią kolorowe murale z komiksowymi bohaterami. Bruksela, szacowna i poważana dama, puszcza do nas oko.
Manneken Pis jest malutki i goły jak niebożątko – aż przechodzą dreszcze, gdy na dworze panuje temperatura około zera. Ale to przecież absurdalne odczucie wobec niepozornej figurki z brązu, wciśniętej w róg między rue de l’Étuve i rue du Chêne. Ten siusiający chłopczyk o twarzy cherubinka jest dla Brukseli tym, czym dla Paryża wieża Eiffla, a dla Londynu Big Ben.
Grand Place to brukselski rynek starego miasta, jeden z największych i bez wątpienia najpiękniejszych w Europie. To perła brabanckiego baroku wzorowanego na włoskiej architekturze. Regularny prostokąt placu (110 na 70 m) okalają barokowe kamieniczki, zgodnie z modą epoki upstrzone niezliczoną liczbą statuetek, konsolek, kartuszy, wykuszy i pilastrów. Kiedyś na Grand Place odbywały się huczne turnieje rycerskie. A jeszcze wcześniej rozciągały się tu moczary i od nich ponoć pochodzi nazwa miasta. W dialektach frankońskich bowiem słowo broek oznacza „grzęzawisko”, a sale – „mieszkanie”. W górę smukłą wieżycą, zakończoną figurą św. Michała, strzela wspaniały gotycki ratusz, kolejny symbol Brukseli. Fasada to prawdziwa kamienna koronka, zdobi ją 150 rzeźb zaskakujących niezwykłym realizmem. Dokładnie naprzeciwko – jeszcze jeden klejnot sztuki gotyckiej, Maison du Roi. Wbrew nazwie nigdy nie należał do króla. Jednak niektórzy historycy dowodzą, że właśnie w tej kamienicy cesarz Karol V Habsburg (1500–1558), władca imperium, w którym „nigdy nie zachodziło słońce”, wyczerpany trudami panowania zrzekł się tronu na rzecz swego syna Filipa II. W ten sposób, jako budowniczy jedności europejskiej pod sztandarem chrześcijańskiej wiary, o kilka wieków wyprzedził myślą twórców Unii Europejskiej.
Zwalisty, przeszklony budynek Le Juste Lipse, wyglądający jak przewrócone na dłuższy bok gigantyczne pudełko zapałek. To siedziba Rady Unii Europejskiej – unijnego rządu. Naprzeciwko, po drugiej stronie Wetstraat, stoi budynek Komisji Europejskiej, Le Berlaymont, przypominający z lotu ptaka warszawski Główny Urząd Statystyczny (tyle że czteroskrzydłowy) albo śmigło samolotu. Supernowoczesny jak na lata 60., w których powstał, gmach okazał się nagle niebezpieczną dla zdrowia pułapką, gdy odkryto w nim ilości azbestu przekraczające unijne normy. Na wieloletni remont wydano 1,36 mld euro. Dziś komisja znów w nim pracuje.
W Waterloo stacjonował noc przed bitwą generał Arthur Wellesley Wellington, pogromca Bonapartego. Stąd wysłał do swoich zwierzchników meldunek o zwycięstwie. Dziś znajduje się tutaj muzeum pamiątek po tym wybitnym dowódcy i polityku angielskim. Samo Waterloo natomiast to eleganckie, zasiedlone przez cudzoziemców przedmieścia Brukseli (oddalone są o 18 km od centrum miasta, dojazd pociągiem lub autobusem – lepiej tym drugim, bo zatrzymuje się tuż obok pola bitwy). Sporo tu drogich restauracji, ale jest i McDonald’s dla kierowców oraz duże centrum handlowe. Pola bitwy stanowią z nim jawny kontrast: pusta, wielokilometrowa równina z prostokątami burej o tej porze (późna jesień) trawy. Wzdłuż uliczki wiodącej na pole bitwy znajduje się kilka pubów, z których chyba każdy ma w szyldzie Napoleona.